Jeżeli chcesz być na bieżąco informowany o nowych wyprawach i wydarzeniach
- dopisz się do biuletynu
ISLANDIA
Dziękuję za zorganizowanie wyjazdu do Islandii. Dzięki Arsoba Travel było to możliwe w takim wydaniu jakim chciałem aby było. Jednym zdaniem uważam, że jeśli zwiedzać Islandię to tylko z Arsoba Travel! I za ten niesamowity wyjazd, spełnienie moich marzeń od ponad 20 lat bardzo bardzo bardzo dziękuję Jurkowi i całej załodze Arsoba Travel.
Aleksander, Warszawa
Powiedzieć, że Islandia jest piękna, to nic nie powiedzieć. Różni się od wszystkiego, co znane; jest pierwotna, surowa, nieco mroczna i fascynująca. Poniekąd znaleźliśmy się w świecie „fantasy” (nie na darmo to tu kręci się rozliczne filmy, to nią inspirował się Tolkien tworząc Śródziemie). Co zakręt, to ukazuje się coś pięknego, co kolejne metry – szok i koniecznie trzeba się zatrzymać – wulkan, wodospad, fiord, gejzer, znowu wodospad, pola geotermalne, pola lawowe, kolejny wodospad (który piękniejszy?), klify, skały o fantazyjnych kształtach i fakturze, jeziora o niemożliwej barwie; rośliny zimnej strefy, ptaki różne i liczne, konie prastarej rasy, wieloryby, renifery, polarne lisy; a wszędzie język starych sag wikińskich, do niczego niepodobny. To, że wybraliśmy na ten urlop ArsobaTravel, było strzałem w dziesiatkę.
Wyprawę pilot poprowadził dokładnie tak, jak lubimy – było aktywnie i z pasją; z akcentem na krajobrazy, przyrodę, jej piękno i ciszę. Jurek był nie tylko, jak zaznaczało biuro przed wyjazdem, pilotem, ale też przewodnikiem (przekazywał nam po drodze i mimochodem sporo informacji na temat miejsc i spotykanych zjawisk), a na dodatek zachęcał do dodatkowych eksploracji, przełamywania własnych słabości, eksperymentowania, itd.. Do tego był bardzo otwarty na preferencje i pomysły każdego z uczestników, choć to akurat stałego bywalca biura nie dziwiło :). Przed wyjazdem mieliśmy obawy, czy jest możliwe zrealizowanie całego zaproponowanego programu (bo może to tylko taki chwyt reklamowy...?...), niepotrzebnie – było wszystko co obiecano plus jeszcze dyscypliny dodatkowe - dodatkowe trekingi, kilka muzeów, kilka zjazdów do ciekawych miejsc, kolejne obserwacje zwierząt; a niekiedy, po całym dniu pełnym wrażeń i wysiłku, jeszcze na deser dostawaliśmy niespodzianki, które głębiej wciągały nas w ducha Islandii (okazuje się, że to stała praktyka biura - doskonały pomysł!). Szkoda, że doba to tylko 24 godziny; choć właściwie, to chyba jednak więcej...
Przy tym wszystkim, pomimo zmęczenia, czasem sprzecznych interesów, atmosfera była doskonała; grupa się zżyła, humory nam dopisywały, było sporo śmiechu, trochę refleksji; Wróciliśmy bardzo, absolutnie i całkowicie usatysfakcjonowani!!!
Islandię polecamy; z Arsoba Travel oczywiście!!!
Iza i Jacek, Olsztyn
GRENLANDIA
Minęło już kilka dni od powrotu, a ja jeszcze nie mogę się przestawić na polskie warunki. Było wspaniale, świetnie i super !!!. Takie określenia można by mnożyć. Wyprawa pod każdym względem przygotowana perfekcyjnie, a zważywszy, że Szef był po raz pierwszy na Grenlandii, to w skali od 1 do 5 daję 6. Każdy z pięciu uczestników wyjazdu (a byli sami pozytywnie zakręceni) przeżył niesamowite chwile. Stanowiliśmy chyba, bardzo zgraną grupę i dobrze czuliśmy się w swoim towarzystwie. Urzekająca przyroda, cisza, grenlandzkie powietrze i oczywiście spotykani ludzie - to wszystko złożyło się na fantastyczne przeżycia. Już w głowach rodzą się pomysły na następne wyprawy. Należy wspomnieć jeszcze Pchlarza, który bardzo dzielnie znosił wszelkie trudy podróży i nigdy nie narzekał.
Ewa, Olkusz
NORWEGIA
My Szczecińsko-Polickie MORSY chcemy podzielić się ze wszystkimi szczęściem i radością, jakich doświadczyliśmy podczas naszej wyprawy na morsowanie za koło podbiegunowe północne do miejscowości Tromso w Norwegii, 2700 km od „domu”. Nasza przygoda trwała 7 dni (od 18 do 24 lutego 2017r.) a organizatorem wyprawy była Pracownia Podróży Arsoba Travel ze Szczecina. Przygotować taką wyprawę dla 30 osób to nie jest łatwe zadanie (tak nam się wydawało, dopóki nie wróciliśmy z wyprawy). Sprostać oczekiwaniom i zadowolić wszystkich uczestników, w tym przypadku? - mało kto podniósłby rzuconą rękawicę. Postanowiliśmy zdać się w pełni na doświadczenie Jurka i Piotra (nie mieliśmy wyjścia :) ) i po czasie twierdzimy, że było do bardzo dobre posunięcie (dla nas). Bawiliśmy się przesympatycznie, jak dzieci.Nie będziemy się tu rozpisywać nt. organizacji przelotów, noclegów i spotkań z władzami miast, które odwiedziliśmy bo to, w tym „dzikim kraju”, jakim jest dla nas i naszych zwyczajów Norwegia, to wyczyn niemal kaskaderski a poza tym materiał na małą książkę. Ważniejsze dla nas było: sympatyczna atmosfera, kąpiel w bardzo zimnej wodzie i żadnych kłopotów - tym wymaganiom Panowie sprostali w 100%. Pomimo profesjonalizmu jakim dysponują nasi organizatorzy posiadają oni też kilka zalet, na których zależy nam Morsom (i pewnie nie tylko nam :) ) - ogromne poczucie humoru, cierpliwość i chęć pomocy w każdej sytuacji. Najprościej Pracownię Podróży Arsoba Travel można opisać - Biznes w ludzkiej postaci. Jerzy i Piotr to przede wszystkim ludzie a dopiero potem w pełni profesjonalni biznesmeni. Tak naprawdę to spędziliśmy super tydzień, w super miejscu, w towarzystwie super ludzi i przeżyliśmy niezapomnianą przygodę, do której często powracamy myślami, że nie wspomnę o wspomnieniach, które pozostaną nam do końca życia. Jeżeli jeszcze kiedykolwiek wpadniemy na szalony pomysł wyprawy w nieznane "zimne wody" to na pewno zabierzemy ze sobą Jurka i Piotra.
Poniżej garść wypowiedzi uczestników wyprawy:
Ireneusz lat 51: „...no tego to się nie spodziewałem, żeby stateczny i poukładany właściciel firmy rozebrał się na 15-stopniowym mrozie, zrobił rogi renifera i jeszcze się uśmiechał - pełen szacunek...”, „...jutro też Wam uciekniemy...”
Edward lat też 56: „...zapamiętałem historię kiedy to jeden z naszych Morsów „zgubił” dokumenty - co zrobił Jurek? - padł na łóżko, półprzytomny z przejęcia i problem „sam” się rozwiązał - trzeba mieć ogromny dystans do siebie aby nie zwariować, kiedy Morsy żartują z organizatorów...” , to był żart :)))))
Janusz lat 44: „...zawsze byłem przeciwnikiem zorganizowanych wypraw gdzie wszystko jest na czas i dla dobra przewodnika, po tygodniu spędzonym z Jurkiem i Piotrem zmieniłem zdanie - każdy z uczestników był najważniejszy, nie było żadnego „spinania bo czas goni”...” Amazing !!!
Halinka lat 18: „... do dzisiaj nie wiem jak to możliwe, że ten czerwony autobus w Tromso wystartował razem z naszym samolotem, później my polecieliśmy prosto a on nieoczekiwanie skręcił w prawo...”, „...chciałam zaprzeczyć, że były tam różowe smoki a tak w ogóle było bardzo fajnie...”
Większość opinii czy refleksji zawiera hasła: odpowiedzialny, pracowity, pomocny, zorganizowany i w ogóle do rany przyłóż - najlepszy. My tego pisać nie chcemy, bo po co powielać schematy. My od serca chcemy napisać, że Jurek i Piotr to ludzie, z którymi można pojechać na każdą wyprawę (w kosmos też byśmy zaryzykowali) i spróbować konie „kraść” (i wcale nie mamy na myśli tych morskich czy polnych, bo te to oni mają :))))). Panowie z firmy Arsoba Travel naprawdę stanęli na wysokości zadania (banał, oni są kosmitami) i spełnili wszystkie nasze oczekiwania i niektóre swoje :))))
Dziękujemy Jurek, Dziękujemy Piotr
Zarząd Klubu Szczecińsko-Polickich Morsów
GRUZJA
Jak scharakteryzować wyprawę? Oczywiście w dwóch słowach się nie da.
Swanetia, Tuszetia, Kachetia i inne rejony - gdziekolwiek byliśmy, było przepięknie bo było zielono.
Góry Kaukazu po prostu bajeczne. Takich jeszcze nie widziałem, choć trochę po świecie już jeżdżę.
Co jeszcze zauroczyło? Na pewno Tbilisi - jako stolica, szczególnie niezwykłe przy blasku księżyca.
Ponadto ludzie, skromni, zwykle przemili, często by nieba Tobie przychylili.
Rozczarowała troszeczkę kuchnia gruzińska, nadmiar kolendry nie bardzo zachęcał mnie do jej spożycia.
Przygoda z Gruzją dobiegła końca, nie zapomniałem o niej po powrocie do Polski.
Michał, Piła
Wyprawę uważam za niezwykle udaną. Zwykle nie korzystam ze zorganizowanych form wypoczynku, tylko sama sobie bookuje i jadę. Natomiast Gruzja to dla mnie nowy teren, nie miałam chętnych do towarzyszenia mi w wyjeździe, więc zaryzykowałam. I naprawdę nie żałuję! Program był intensywny, atrakcji mnóstwo. Mimo, że grupa dosyć zróżnicowana wiekowo i kondycyjnie, to pilotka potrafiła tak zorganizować czas, żeby wszyscy byli zadowoleni. Nie czuliśmy presji „programu zwiedzania”, czego się obawiałam. Było radośnie, spontanicznie i z niespodziankami. Iza, która pilotowała naszą grupę jest niezwykle inspirującą osobą, pełną pasji i bardzo otwarta na ludzi. Idealnie się sprawdziła! Jeszcze raz bardzo dziękuję!!!
Sylwia, Zgierz
Przychodzi gruziński student Awas Goridze do docenta.
Docent: Nazwisko?
Student: Goridze
Docent: A jak Was nazywają?
Student: Awas
Docent: Mnie Nikołaj Stiepanowicz. A Was??
Student: Awas!
Ten skecz w rewelacyjnym wykonaniu Piotra Fronczewskiego i Wojciecha Pszoniaka nie opuszczał mnie przez cały pobyt w Gruzji. Nie spotkałem żadnego Gruzina o tym pięknym imieniu ... chociaż tak właściwie to bałem się zapytać :)
Mają to być wrażenia z Gruzji, więc nie będzie tu dziennika podróży ;)
Gruzja zachwyca. Swoją historią - bogatą, piękną i heroiczną. Kulturą - unikatową, głęboką i dumną lecz pozbawioną pychy. Przyrodą - która zmusza do zazdrości.
Prawie 2 tygodnie. Ponad tysiąc kilometrów. Samochód 4x4. Offroad. Piątka prawie obcych sobie na początku ludzi, którzy już pierwszego dnia, przy ognisku i winie, pod namiotami, gdzieś w środku niczego ... O! Patrzcie! Świetlik! Kiedy ostatnio widzieliście świetlika??!
Jednego dnia wspinamy się samochodem na 3 000 metrów, szaloną górską drogą, która jest zdecydowanie zbyt wąska i zbyt stroma. Nocujemy na przełęczy otoczeni ośnieżonymi ramionami Kaukazu. Rześkie 5 stopni w nocy. A następnego dnia kąpiemy się w Morzu Czarnym i śpimy na plaży odpoczywając przed wjazdem do ozłoconego i upalnego Batumi.
I tak można by było bez końca .. Górskie wioski i widoki przywodzące na myśl pejzaże z „Hobbita” :)
A Gruzini? No właśnie, bo przecież ludzie są najważniejsi. To oni tworzą to co nazywamy „atmosferą”, „klimatem”, i tak naprawdę to od nich zależy, czy nam się podoba w tym miejscu i chcielibyśmy tu wrócić czy nie. A wrócić się chce! Bo ludzie to ten czwarty (i możliwe, że najważniejszy aspekt), którym Gruzja zachwyca.
Do Gruzji trzeba jechać TERAZ! Teraz kiedy jest jeszcze dziewicza, nie zmanierowana tysiącami turystów. Teraz jeszcze można doznać prawdziwej gościnności, ciekawości, oryginalności. Prawdziwej przygody a nie wyreżyserowanego eventu. To są ostatnie takie lata.
Mienia zawut Pavel. A Was??
Już pierwszego dnia naszego pobytu w Gruzji w kolejce liniowej w mieście Cziatura, spotkaliśmy Gruzina o imieniu Awas. To był nasz pierwszy kontakt z „lokalnym”, ale nie wytłumaczyliśmy mu dlaczego tak bardzo rozbawiło nas jego imię :) To i każde kolejne spotkanie z Gruzinami - na ulicy, w domu, w knajpie, na stacji wulkanizacyjnej, w górach, w drodze - zawsze postawiały bardzo miłe wrażenia i uśmiech na buzi.
Przejechaliśmy 2700 km po drogach i bezdrożach, wzdłuż i wszerz i wzwyż, na czterech kołach, w siodle, pieszo. Program przygotowany przez biuro oraz sposób w jaki poznawaliśmy kraj jest naprawdę niesamowity. Kuchnia, wino, przyroda, góry, gorące źródła, zapach lata, nieziemskie widoki, magiczne miejsca, ludzie o tym nie potrafimy napisać - to po prostu trzeba przeżyć!!!!!!!!
Spitritus movens była Izabela Słońce Gruzji, czyli nasza pilotka i przewodniczka, nasz wszechstronny kierowca, wspaniały tamada, i dobry duch całej wyprawy (zastanawialiśmy się nawet czy Gruzja bez niej też byłaby taka wspaniała):)
Jadąc do Gruzji wiedzieliśmy że jest to mały górzysty kraj, poczytaliśmy przewodniki i przejrzeliśmy zdjęcia w necie - ale to co zobaczyliśmy i przeżyliśmy zachwyciło nas na tyle że po prostu chcemy tam wrócić!!!
Is i Mario, Szczecin
Gruzja - przepiękny kraj otwartych, gościnnych ludzi, skrawek raju do którego chce się wrócić. To wszystko dane mi było poznać dzięki bogatemu programowi przygotowanemu przez biuro i wspaniałej Izie, naszej pilotce, przewodniczce, „dobremu duchowi” naszej wyprawy, dzięki której żadna (nawet najbardziej niebezpieczna) droga nie była nam straszna, która pokazała nam, to co najpiękniejsze w tym kraju i która tak zajmująco opowiadała o Gruzji i uczyła nas podstawowych zwrotów w języku gruzińskim. W Gruzji zachwyciło mnie wszystko; jej gościnni mieszkańcy, wspaniałe krajobrazy, przepiękne zabytki , a także wspaniała kuchnia, za smakiem której tęsknię. Chcę tu jeszcze wrócić! Dziękuję Państwu za cudowną przygodę, którą dzięki Wam i wspaniałej Izie udało mi się przeżyć w Gruzji. Jestem zdania, iż żadne słowa nie są w stanie oddać wszystkich pozytywnych emocji, które noszę w sobie od czasu pobytu w Gruzji.
Gosia, Koziegłowy
Na gorąco i pełni pozytywnych emocji przekazujemy podziękowania za przygotowanie i realizację naszej ekspedycji do Gruzji.
Gruzja jest zdumiewająca.
Ludzie niezwykle serdeczni i ujmujący za serce.
Kuchnia znakomita.
Kaukaz powalił nas na kolana.
Do Ushguli prawdopodobnie wrócimy raz jeszcze.
Cieszymy się, że odwiedziliśmy Gruzję właśnie teraz, bo mamy świadomość, że w dobie komercjalizacji, takie kraje bardzo szybko się zmieniają.
Dziękujemy Pilotowi Kubie, że pokazał nam unikatowe miejsca, takie jak np. Chiatura i zdewastowany pałac-sanatorium w Tksaltubo. Na komercyjnej wycieczce nigdy byśmy nie zobaczyli dramatu tego typu miejsc.
Podczas wyprawy dostaliśmy niezły wycisk, ale nie żałujemy ani jednej zainwestowanej kilokalorii, ani jednego wydanego lari.
Szacun dla Kuby za umiejętność połączenia funkcji kierownika naszej wyprawy, KO-wca, dobrego tamady, pilota, mechanika i kierowcy. Kiedy my po trekingu smacznie spaliśmy, Kuba szalał za kierownicą wybierając najbardziej kręte i „okrowione” (czyli pełne krów) drogi Kaukazu.
Uwielbiamy takie wyprawy.
Dziękujemy pani Joannie z Pracowni AT, która zapewniła nam komfort i bezpieczeństwo podróży – czuliśmy wsparcie, więc śmiało popijaliśmy sobie winko i testowaliśmy nowe rodzaje czaczy o nic się nie martwiąc.
PS. Nie wiem jak wybić mężowi z głowy jazdę do Gruzji na motocyklu. Chyba będę musiała pojechać z nim.
Kasia i Darek, Kiełpin
W imieniu mojej żony Małgosi oraz własnym chcę podziękować firmie Arsoba Travel za fantastyczne wakacje jakie przeżyliśmy razem z Państwem.
dziękujemy za pilota Kubę,
dziękujemy za świetną organizację
dziękujemy za świetny dobór uczestników wyjazdu
dziękujemy za prowadzenie nas mimo przeciwności losu do końca (odwołane loty)
Dzięki Pani Asi i Firmie czuliśmy się na wakacjach bezpiecznie i pewnie
Małgorzata i Karol, Piastów
Polecam 18-dniową wyprawę do Gruzji 4x4 :) Kontakt z Biurem wzorowy, wszystko dostosowane do możliwości (tj. kalendarza) klienta. Pilot Klemens – „człowiek orkiestra” – fajny, otwarty, czujny na potrzeby, a nawet na zachcianki i humory ;) uczestników – potrafił bezbłędnie rozładować zagęszczającą się atmosferę, kiedy tylko to „zagęszczenie” zaczynało kiełkować. Wprowadzał w grupie pozytywny ferment (w przenośni i dosłownie ;) Prezentował nam Gruzję w taki sposób, że człowiek od razu chciał poznać i posmakować ten kraj i zobaczyć wszystkie jego atrakcje. Nie dało się nudzić! Ta podróż była przyjemnością. Na luzie i bez pośpiechu można było cieszyć się urlopem. A daliśmy radę ogarnąć program i jeszcze kilka miejsc dodatkowo :)
Bardzo się cieszę, że została zorganizowana impreza z okazji urodzin - moich i koleżanki z grupy :) To bardzo miły gest ze strony Biura, Klemensa, Geli i pensjonatu, w którym byliśmy. Doceniam i jeszcze raz serdecznie dziękuję
Michalina Edukiewicz
Polecam podróżowanie z ARSOBA Travel. Zwiedzałam z nimi Gruzję , była to niesamowita przygoda ze wspaniałymi przewodnikami i ludźmi. Małe grupy wyjazdowe są tu atutem oraz elastyczne podejście do każdej grupy. Cenię ich za to, że najważniejsze są dla nich odczucia ludzi podróżujących, a nie trzymanie się za wszelką cenę sztywno planu. Oczywiście muszę dodać, że organizacja i opieka podczas podróży była na wysokim poziomie.
Elżbieta Panaszek
Wyjazdy z Arsoba Travel są wspaniałe. Byłam z nimi w Gruzji na 18-dniowej wyprawie 4x4. Wszystko było świetnie zaplanowane. Przewodnik ma zawsze alternatywne propozycje dla grupy na wypadek niesprzyjających warunków pogodowych lub innych nieprzewidzianych okoliczności. Najciekawsze jest to, że w programie wypraw uwzględniają nie tylko piękne miejsca znane z folderów turystycznych, ale też te nie zawsze piękne, jednak ważne, bo związane z trudną historią danego regionu, które trzeba zobaczyć, żeby zrozumieć kraj i ludzi. Mam nadzieję na kolejne wspólne wyjazdy.
Małgorzata
Spośród licznych moich podróży po świecie i ich organizatorów najmilej wspominam wyprawę, bo tak należy ją nazwać, do Gruzji. Oczywiście z Arsoba Travel. Wybrałem wariant maksymalny (18 dni). Wyprawa przebiegała po drogach, a niekiedy i bezdrożach tego kraju samochodami terenowymi, gdzie często w użyciu był napęd 4x4 (m.in.Tuszetia). Dzięki temu mogliśmy dotrzeć w miejsca niedostępne np. dla wycieczek autokarowych i innych tego typu, licznych grup. Trasa bardzo dobrze dobrana i rozłożona w czasie, noclegi często w kameralnych i klimatycznych miejscach, połączone z kolacjami, potwierdzającymi słynną już gruzińską gościnność. Jeśli chodzi o opiekę pilotów - kierowców to tu również nie było się do czego doczepić, zawsze uśmiechnięci, merytoryczni, uprzejmi i towarzyscy, cierpliwie znoszący różne kaprysy podróżników - pasażerów.
Mam ochotę na więcej. Polecam gorąco.
Arkadiusz Gniewek
MOŁDAWIA i NADDNIESTRZE
Parę dni temu dostałam od Biura przesyłkę – pięknie skomponowane zdjęcia z naszego trampingu po Mołdawii i Naddniestrzu w październiku 2011. Byliśmy na tych zdjęciach wszyscy, czasami nawet z pilotką i uwiecznieni w istotnych dla trasy miejscach. W dodatku można było odczuć również atmosferę, która panowała w czasie wędrówki. Fantastyczne było to, że na trampingu od pierwszej chwili spotkania na dworcu w Przemyślu wiedziałam, że będzie to tydzień, na który czekałam wiele miesięcy – ciekawa grupa ludzi, ujmująca, przesympatyczna i profesjonalna pilotka Alicja oraz „dusziszczipatielnyje krajobrazy Mołdawii i Naddniestrza”.
Tramping to nie wypoczynek dla ciała, ale odwrócenie się od swoich problemów, spojrzenie na świat z innej perspektywy, to radość ze spotkania miejscowych ludzi, którzy nas obdarowywali swoim uśmiechem, życzliwością, bezinteresownym zainteresowaniem i często chęcią nawiązania trwalszych kontaktów.
To było tylko 9 dni - a ileż wrażeń! Urokliwe Czerniowce z kamienicami XIX-wiecznej monarchii austro-węgierskiej ale i z nowoczesnym barem-restauracją (w którym i Szwejk mógłby dyskutować przy piwie o wyższości ordynansa nad swoim oficerem) i smacznym zestawem potraw, imponujący, niemal metropolitalny Kiszyniów, zadziwiająca pięknymi architektonicznie, lecz niesłychanie zaniedbanymi blokami Rybnica. A potem i wędrówki po bezludnych wąwozach, tajemniczy monastyr i nocleg z przygodami, gościna we wsi Styrcza u polskiej rodziny (choć pan domu Rosjanin i nie mówi po polsku), to nieustanna przeplatanka piękna i brzydoty a właściwie zaniedbania ludzkiego, które często było trudne do zrozumienia przez nas.
Podziwiałam naszą pilotkę Alicję, która mimo młodego wieku potrafiła swoja życzliwością do ludzi wydobyć nawet ze sztywnej „prowadnicy” w plackartnym wagonie uśmiech i zgodę na wspólne zdjęcie. Dużo zobaczyłam, dużo się dowiedziałam, dużo przeżyłam – warto było!
Gorąco polecam! Młodym - aby łatwiej im było zrozumieć świat, w którym żyli ich rodzice, starszym i „tym całkiem dojrzałym”- aby powspominali z nostalgią swoje młode lata i klimaty wtedy panujące, ale i te dobre rzeczy z tego okresu: większą życzliwość ludzi, radość z małych rzeczy, piękno natury niepoprawianej przez „postęp i nowoczesność”.
Irena, Tychy
UKRAINA
Ukraina (Wołyń i Podole): kraj, w którym z odrobiną wyobraźni można wczuć się w klimaty naszych przodków - zwiedzając stare, zapomniane polskie cmentarze i kościoły (a właściwie ich pozostałości..). Wielkie miejsca z wielką historią, emanujące tajemniczością. Serdeczność, ciepło ukraińskich ludzi - nieskażonych komercją, snobizmem, powierzchownością - promieniuje na długo we wspomnieniach. Uroku i magii tamtych okolic nie odzwierciedlą żadne słowa. I LOVE UKRAINA! ;)
Magdalena, Kalisz Pomorski
WRAŻENIA ogólnie niesamowite. Czas podróży, środki transportu, granica, toalety publiczne - przeżycia w pełni surrealistyczne, a momentami wręcz trauma totalna. Ale warto się przemęczyć, żeby zobaczyć absolutnie przepiękne widoki (eeeech, Chocim muszę jeszcze raz zobaczyć!), poznać bezinteresownie życzliwych ludzi i obyczaje nieskażone jeszcze amerykańską tandetą. Standardy dalekie od europejskich, ale na ogół w tym pozytywnym aspekcie. Wypoczynek rewelacyjny, choć lepiej nie liczyć na wczasy odchudzające, bo na garnuszku u Hali po prostu nie da się nie przytyć :-))))
Serdecznie polecam!
Magda, Szczecin
Samą podróż w tamtą stronę można już uznać za dość specyficzną atrakcję naszej wycieczki. Szybko się okazało, że pociąg, który na pierwszy rzut oka wydawał się maksymalnie przepełniony, był jednak w niektórych miejscach zupełnie pusty! Napój chmielowy, który był nieodłącznym towarzyszem naszej podróży, w pewnym momencie zaczął nas opuszczać...! A mógł to zrobić tylko w jednym, tym właśnie wolnym od podróżujących, miejscu. Niestety nie była to toaleta! Od Poznania zaadoptowała ją grupa studentów Polibudy, więc nie pozostawiając nam wyboru pożegnanie z chmielem dokonaliśmy w śluzie między wagonami. Ku naszemu nieoczekiwanemu zdziwieniu, w ślad zaraz za nami poszły czerwone od wstrzemięźliwości nerkowej matki z dziećmi oraz babuszki.
W Krakowie pociąg mógł wreszcie odsapnąć, ponieważ zrzucił 1/3 nadwagi, a my w miarę cywilizowanych warunkach, delektowaliśmy się dalszą częścią przemiłej podróży. Godzinne opóźnienie na mecie, czyli w Przemyślu, implikowało pewne zmiany naszego z góry ustalonego planu. Zamiast dostać się bezpośrednio do Tarnopola, rozbiliśmy to na kilka bardziej złożonych etapów naszej migracji.
Przemyśl - Medyka: busem (w cenie 2 zł). Pieszo przez granicę (podziwiając pomysłowość i drobnomieszczaństwo okolicznych mrówek), a następnie marszrutką do Lwowa, skąd rzutem na taśmę złapaliśmy ostatni w tym dniu autobus do Czortkowa. Drobna uwaga dla tych, którzy pojadą tam po raz pierwszy: Jeśli okaże się, że wszystkie bilety zostały już wyprzedane, nie należy się tym przejmować, tylko śmiało wejść do autobusu i czekać, aż podejdzie do nas woditiel (kierowca) i otrzyma od nas skromną opłatę za przewóz (z reguły 5-10hr, mniej niż cena biletu). Z Czortkowa do Iwane-Puste, które było głównym celem naszej podróży, dostaliśmy się za pomocą taksówki (Łada Samara oczywiście). I tu w tej wioseczce miał miejsce przebieg mniej, a czasem bardziej oczekiwanych wydarzeń.
Ukraińska gościnność i moja niewytrenowana głowa spowodowały, że bardziej szczegółowe relacje z tego wyjazdu opiszą Asia i Magda. Towarzyszki podróży, które w sytuacjach kryzysowych z matczyną opieką układały nas do snu. Na podstawie zdjęć, zrobionych głównie przez Jurka, najlepszego fotografa po prawej stronie Odry, głównego inspiratora przecudnej wycieczki, mogę utwierdzić się w przekonaniu o dobrze spędzonym weekendzie majowym. Analizując te zdjęcia, wracają do mej pamięci urywki filmu, który rozpoczął się w momencie otwarcia pierwszego kapsla BIMBROZJI Wasyla. O tym jak piękne są tam tereny, oraz jak wiele jest tam egzotycznych dla nas Polaków atrakcji, można przekonać się oglądając zdjęcia. Po siedmiu dniach sytej gościnności, z żalem rozstaliśmy się z ukraińskimi przyjaciółmi: Iwanem, Halią, Iwankiem, Slavkiem, Wołodią, Wasylem, Orysą, Tarasem, Liudą, Andriejem i wieloma, wieloma innymi ludźmi, których gościnności nie da się przelać na papier.
Adam, Krzyż Wlkp.
Zachodnia Ukraina – romantyczna, słowiańska dusza, pełna nostalgii i ckliwych pieśni, zaklęta w tęsknotę, do której prawdziwych źródeł nie sposób zrazu dotrzeć, a krąży wpisana tak naturalnie w koloryt kraju nad Zbruczem, Dniestrem i Smotryczem i nocą kołysze do snu, a w dzień lekko drzemie czekając na impuls, który ją obudzi. Tym impulsem często są wspomnienia. Te wyciskające łzy z oczu o wysiedleniach, tułaczce, czyjejś śmierci i osamotnieniu w biedzie czy te radośniejsze o pobycie w wojsku, o czasach beztroskiej młodości, ukraińskich dawnych zwyczajach, zawarte też w pieśniach, śpiewanych do późnej ostatniej nocy na roziskrzonym blaskiem ogniska podwórzu. Aż sąsiedzi wyglądali z zaciekawieniem, a i z zazdrością zza płotu.
Kto przemierzał Ukrainę, choćby jej skrawek wie, jak co chwila podryguje autobus na dziurawych jak ser drogach, jak zapełnia się do ostatniego stojącego miejsca, nawet jak na pierwszy rzut oka go już nie ma, wie, że nie istnieje żaden rozkład jazdy, autobus odjeżdża wtedy, gdy miejsca są zapełnione, a tak czeka, wzdycha, niecierpliwie cmoka, ale czeka, bo pojęcie czasu jest tam względne. Zaraz może oznaczać chwilę, ale może też znaczyć kilka spędzonych w oczekiwaniu, natrętnie ciągnących się godzin. Niezapomnianym, choć krótkim przeżyciem była podróż tzw. plackartą, gdzie w wagonach nie podzielonych na przedziały obok siebie rozmieszczone są rozkładane ze stolika łóżka i jeśli ktoś chce dobrze poznać mieszkańców i kulturę kraju to warto sobie taką przejażdżkę zafundować, znikają wtedy wszelkie możliwe bariery, a na końcu wagonu na podróżujących czeka samowar z gorącą wodą na wypadek, gdyby ktoś chciał zaparzyć sobie herbatę bądź kawę.
Mieszkaliśmy w dużej wiosce, jak nieraz mi się wydawało na krańcu świata – Iwane Puste. Tam sędziwy staruszek czas naprawdę się zatrzymał, może znudzony albo zmęczony nieustannym bieganiem po zachodniej Europie, która żyje pospiesznie między śniadaniem, lunchem i kolacją połykanymi naprędce, z drżeniem, ze strachem wpatrzona w tykanie zegara, który odmierza czas jak szalony. U Haliny i Iwana, którzy obdarowywali nas każdego dnia wszystkim, co mieli najcenniejsze: życzliwością, gościnnością, anegdotami podczas spędzanych wspólnie przy stole i napitkach wieczorów i przepyszną, choć ciężkostrawną kuchnią, w której prym wiódł barszcz ukraiński przyrządzany na różne sposoby i pierożki, a nierzadko pichcili coś na nasze zamówienie i ze zdumieniem odnajdywało się zupełnie inny smak niż w Polsce. Najprzyjemniejszym miejscem w całym domu była kuchnia pełna zapachów, kolorów, smaków naturalnych produktów, gdzie od rozgrzanego w łazience pieca i gotowanych potraw biło cudowne ciepło i można było spróbować wafli z powidłami z czarnej porzeczki czy napić mleka prosto od kozy, spróbować kompotu z truskawek. Ten gościnny dom to była baza do wspólnych wypadów z naszym przewodnikiem Jurkiem do Jaskini Kryształowej, ręcznym promem nad Dniestr, na malownicze zamki w Chocimiu, Kamieńcu Podolskim, Kudryńcach i Czarnokozińcach, skąd rozciągały się przepiękne panoramy i można było nasycić oczy ich sielskim charakterem i dalej do wiosek umoszczonych wzdłuż szemrzących i wijących się jak wstęgi rzek Smotrycz i Zbrucz, gdzie schodząc z zamkowego wzniesienia na dół i skręcając w boczne dróżki można było napotkać prawdziwe perełki rozkładu, chybotliwe mosty, które kołysało się do upadłego, aż dziewczyny piszczały przerażone wizją nieoczekiwanej kąpieli, porośnięte bluszczem chaty o nagich kątach i spróchniałych deskach, gospodarstwa, gdzie z rozbrajającym uśmiechem częstowano nas samogonem, winem domowej roboty, o piwnicach, których głębia kryła same smakowite bogactwa ukraińskiej ziemi i ponurych ścianach zdobionych zdjęciami Julii Tymoszenko.
Noce były tak gwiaździste, że miało się wrażenie, że ogromne gwiazdy zaraz spadną na głowę, wracając o zmierzchu do domu poszukiwało się na niebie wielkiego i małego wozu, poranki chłodne, oszronione, jakby ktoś pociągnięciem pędzla umoczonego w białej farbie malował po wysokich, kładących się kępach traw, badylach kukurydzy, gałęziach drzew, dachach ukraińskich ład. W dzień za to świeciło zazwyczaj słońce, a w jego promieniach Ukraina piękniała, wypogadzała swoje tęskne oblicze. Chłonęłam te niesamowite widoki pełne zamków, ruin, wzgórz, wtapiałam się otwartymi szeroko oczami w siwe, kare i gniade grzbiety koni ciągnących bryczki po rozwalonych wioskowych drogach, gdzie co chwila na spotkanie wychodziły psy, koty, i całe dobrodziejstwo inwentarza: sznury gęsi, kur i indyków, czasem kozy, owce. Napotkani ludzie zbierający chrust czy wiążący snopki przyglądali nam się z życzliwym uśmiechem, zaciekawieniem, nierzadko podchodząc i częstując wódką albo zapraszając na poczęstunek i nocleg.
Odwiedzając zapomniane cmentarze z odrapanymi, pochylonymi niebieskimi krzyżami bez nazwisk, gdzie pośród uroku zapomnienia owocowały jabłonie i rosły owoce czarnego bzu, polskie zapadłe kościoły z poniewierającymi się butelkami, niedopałkami papierosów, wybitymi szybami, upstrzone gęsto napisami, zimne, nieprzyjemne, smutne zdawałam sobie sprawę z ulotności chwili.
Zachwycało mnie niemal wszystko, snopki na malowniczych polach, urocze widoczki rozciągające się z rajskich pagórków, socrealistyczne wioski z wymalowanymi jak matrioszki przystankami, w których czas się zatrzymał i miś z Olimpiady w Moskwie zaszczytnie witał zagubionych w czasie i przestrzeni turystów, zdobyczne twierdze, ruiny, prostota idąca w parze z duchowym bogactwem tych ludzi, którzy niejedno w życiu przeszli, a mimo to potrafili wyjść z godnym podziwu uśmiechem naprzeciw siermiężnej rzeczywistości, nawet z trudem skrywana hardość i spryt przewoźnika, który zabrał nas prawie siłą autobusem z Przemyśla do Tarnopola. Wszechobecne studzienki i kapliczki maryjne, a każda zdawała się inna, kolorowe, kwieciste chusty pod którymi mężatki skrywały twarze na prawosławnej mszy, choć dziś już obecne coraz rzadziej. Ukraińskie ludowe stroje, które mogłam przymierzyć podczas jednego z tych długich, magicznych wieczorów, gdy rozmawiało się o wszystkim i o niczym.
Była to kraina zielona, która z każdym dniem nabierała rumieńców, wdziewała pospiesznie żółte i pomarańczowe szaty niczym stęskniona narzeczona na przyjazd ukochanego, brązowiała, mieniła się najróżniejszymi odcieniami czerwieni, opadała gęsto liściem, zbieranym potem przez miejscowych do wielkich worków, by ogrzać domostwa. Kraina o urodzajnej ziemi, która rodziła drzewa pięknej kaliny, bogactwo warzyw i owoców, o ludziach życzliwych, a biednych, którzy podzieliliby się tym, co mieli ostatniego, najuboższego, a z ich zmęczonych życiem twarzy nie schodził łagodny, życzliwy uśmiech. Chaty ich domostw były przeważnie biedne, z chybotliwymi płotami malowanymi w żółte kwiaty na niebieskim tle, ale za to w wiosce można było spotkać przepysznie zdobione cerkwie, wewnątrz których blask uderzał po oczach i nie wiadomo było, co bardziej podziwiać czy niesamowite ołtarze, czy zdobione malowane najwymyślniej sufity czy przepiękne obrazy.
Elwira, Gryfino